W huculskiej wsi Krzyworównia, z zachowaniem wszystkich zwyczajów i obrzędów, odbyło się niezwykłe wesele: na ręczniku szczęścia stanęli Nadija Bojczuk, Hucułka z Nadwórnej oraz Szkot Alan Bremner.
...Po całych górach słychać dźwięk trembity, huculski lud w podskokach zbiega z gór i spieszy do świątyni. Takiego dziwa tu jeszcze oko nie widziało. „Słyszeliście, dzisiaj w cerkwi ślub bierze „pan młody w spódnicy”. Z daleka przyjechał. Aż ze Szkocji. Mówią, że u nich też są wszędzie góry”, - szepcą do siebie młode kobiety z Krzyworówni, owite w czerwone chusty. Po kilku minutach podjeżdżają autobusy i ciekawe Hucułki aż na palcach stają, żeby móc zobaczyć, jako pierwsze, zagranicznego pana młodego oraz pannę młodą w wianuszku z rumianków i tradycyjnym stroju huculskim. Państwo młodzi są tak zachwyceni sobą i pięknem Karpat, że chyba nawet nie zauważają kilkudziesięciu par oczu, które pilnie im się przyglądają, odprowadzając do świątyni.
Do kochanego droga prowadziła przez Podole
O tym, żeby studiować i pracować za granicą, Nadzieja Bojczuk marzyła od dzieciństwa. W tym czasie, gdy koleżanki spędzały czas na rozrywkach, chodziły na potańcówki i na pierwsze randki z młodymi adoratorami, dziewczyna uparcie się uczyła języka angielskiego. Przed zdaniem matury zapisała się na wieczorowy kurs języka i co wieczór jeździła do Stanisławowa.
Mając dobrą wiedzę, bardzo dobrą pamięć oraz umiejąc odnaleźć wyjście z każdej sytuacji, panienka z Nadwórnej z łatwością została studentką specjalistycznej grupy holenderskiej na Akademii Gospodarki Narodowej w Tarnopolu. Po dwu latach, wraz z trzema innymi najlepszymi studentami, wyjechała na studia do Holandii.
Tam dziewczyna się zetknęła z pierwszymi trudnościami: rodzice nie mieli środków, by opłacić studia. Nadzieja podjęła prac. „Bardzo się martwiłam o córkę, ale wiedziałam, że wszystkiemu podoła, - mówi mama Luba, pokazując zdjęcia uśmiechniętej córki oraz świeżo upieczonego zięcia (państwo młodzi już wyjechali do pracy w Korei – aut.). – Codziennie modliłam się do Boga, żeby córce pomógł na obczyźnie.”
Miłości sprzyjała...świnia
Wkrótce wszystko się ustabilizowało. Nadzieja Bojczuk ukończyła studia na uniwersytecie, otrzymała pracę w firmie komputerowej. Po jakimś czasie jej kariera zaczęła się szybko rozwijać. Ukrainka zmieniła miejsce pracy i została kierownikiem grupy audytu w dużej spółce, produkującej i sprzedającej elitarne napoje alkoholowe. W jednej z filii przedsiębiorstwa mieszkanka Nadwórnej spotkała Szkota Allana Bremnera, kierownika grupy finansowej. Tego silnego, dobrze zbudowanego, rudowłosego mężczyzny o dużym wzroście nie dało się nie zauważyć. On często rzucał okiem na brunetkę zza granicy i wzdychał, nie odważając się podejść i zagadać.
Młodzieńcowi ze Szkocji pomógł św. Mikołaj i...świnia. Właśnie taki upominek wręczyła Nadzieja Allanowi w dniu tego małego święta. W firmie od dawna istniała tradycja, że w przededniu święta św. Mikołaja każdy z pracowników losuje imię tego kolegi z pracy, któremu robi niespodziankę. Ukraińskiej pracownicy od spraw audytu los zesłał Szkota, któremu ona „podłożyła” świnię-zabawkę.
Wielki zakochany rudzielec
Od tego dnia Nadzieja i Allan się nie rozstawali. Serce góralki karpackiej lgnęło do milczącego i starszego o dziesięć lat Allana. Podobała się jej jego powaga, wrażliwość, szczodrość. Ta ostatnia była całkowitym zaprzeczeniem stereotypu o szkockim skąpstwie. Młody człowiek opowiedział ukochanej, że w wieku 15 lat pozostał bez matki, zaczął pracować i przez wiele lat marzył o założeniu szczęśliwej rodziny.
„Jesteś moim szczęściem z dalekich gór, których dotąd nie widziałem, ale już uwielbiam”, - mówił, Allan Bremner, całując panienkę z Nadwórnej. Po kilku dniach oświadczył się jej. Szczęśliwa dziewczyna zatelefonowała do matki, która wkrótce przyjechała, by poznać przyszłego zięcia. „Dzieci podarowały mi wycieczkę do Paryża i tam, w jednej z zacisznych kawiarni, Allan poprosił mnie o rękę Nadziei. To było bardzo romantyczne.”
W Europie Hucułka tęskniła do zielonych Karpat, dlatego chciała, by ich ślub odbył się na Ukrainie. Co prawda, w tym celu Szkot miał... przyjąć chrzest. Przed ślubem, przed przyjazdem ojca, macochy, brata i kilku gości obcokrajowiec wraz z rodziną narzeczonej udał się do ks. Iwana Rybaruka w Krzyworówni.
W znanej na Ukrainie starodawnej świątyni Allan przyjął chrześcijaństwo. Matką chrzestną została... przyszła teściowa. Aby udzielić chrztu obcokrajowcowi, kapłan huculski musiał nauczyć się słów ceremonii obrzędu w języku angielskim, by zięć ze Szkocji dobrze rozumiał, co się dzieje. „Najpierw odbierał to, jak grę, - mówi pani Luba, - ale potem, kiedy Nadzieja i ks. Iwan wszystko mu wytłumaczyli, to stał się bardzo poważny, mówił, że to jeden z najważniejszych kroków w jego życiu.” Po przyjęciu chrztu Allan bardzo się denerwował przed ślubem, ale nawet jedno spojrzenie Nadziei niosło mu ukojenie. Widać było, że młodzi naprawdę się kochają.
Jeszcze za granicą Allan postawił Nadziei warunek, że ich ślub ma się odbywać z zachowaniem wszystkich ludowych tradycji i obrzędów, a on sam będzie ubrany w szkocki strój ludowy. Krewni panny młodej i sama Nadzieja bardzo się denerwowali, ponieważ to oznaczało, że szkocki „kniaź” (tak nazywają na Huculszczyźnie pana młodego) będzie miał na sobie kilt, czyli spódnicę. Takiego na Huculszczyźnie od wieków nikt nie widział.
Cóż, pragnienie przyszłego męża – to święta rzecz. „Prosiłam tylko Boga o to, żeby nikt się z tego nie śmiał, - opowiadał ojciec Nadziei, Roman Bojczuk, - ale się okazało, że w kilcie jest Allanowi do twarzy. Jego ojciec, brat i drużba również założyli szkockie stroje ludowe i bardzo harmonijnie wyglądali na tle przyrody karpackiej. A nasi goście żartowali, że trafili na plan kolejnego odcinka „Człowieka z gór”, tylko wrzosowych łąk zabrakło.”
Jednak były zielone smreki i rzęsisty deszcz na szczęście, który ustał od razu po zakończeniu Mszy św. „To Karpaty po Nadziei płakały, - śmiali się goście, - ale teraz nawet niebo się raduje i razem z rodzicami, rodziną i Hucułami błogosławi młodej parze.”
Swatowie ze Szkocji z rozczuleniem wycierali łzy, kiedy nad Krzyworównią roznosiły się kołomyjki, śpiewane na cześć Nadziei i Allana. Głośną muzykę co jakiś czas przerywały okrzyki: „Gorzko!” Na zakończenie wesela rodzina Bojczuków przyjęła Allana do „gazdów”, bo jest teraz „Hucułem, tylko, że w spódnicy”.