Rodzynkiem tegorocznego sezonu turystycznego w Jaremczy są stare huculskie fryzury od Iryny Marczuk.
Włosy oraz liczne sposoby ich układania zawsze były traktowane na Huculszczyźnie z szacunkiem i skrupulatnością. Poza pięknem, długie warkocze niosły w sobie magiczną moc. Obecnie o tym, jak zaplatały włosy nasze babcie, prawie nikt nie wspomina, a i mało zostało po wsiach kobiet, które przestrzegają starych tradycji pielęgnacji włosów. Aby się dowiedzieć o starych uczesaniach huculskich, Iryna Marczuk objećdziła wiele wysokogórskich wsi na Podkarpaciu i Bukowinie. Swoje umiejętności pokazuje dziś turystom. Korespondentka „Kuriera Galicyjskiego” dotarła do gościnnego domu pani Iryny.
„Zapleć mnie, dziś, moja mamo, w pierogi, będą sobie, jak ta pani, przy rodzinie dobrej…”, - śpiewa ładna młoda kobieta o pełnej twarzy, trudząc się nad włosami dziesięcioletniej Haneczki Marczuk. Kilka cieniutkich warkoczyków układa się w akuratne „koszyki” po bokach oraz ozdabia się różnokolorowymi wstążkami. „Tak zaplatano na Bukowinie dziewczynki z okazji święta pierwszego zaplecenia warkocza, po którym zaczynano je przyuczać do prac kobiecych. Do tego czasu dziewczynkę uważano za dziecko”, - opowiada mistrzyni.
Warkoczniki, albo, jak tu mówią „kisniki”, - to upominki matek chrzestnych, których we wsiach pod Czerniowcami mogło być nawet 50. Jak głosi tradycja, im bogatsza rodzina, tym więcej rodzice nazbierają chrzestnych. Otóż, co niedzieli, idąc do cerkwi, matki starały się wplatać wszystkie podarowane warkoczniki-kisniki, aby okazać powagę do rodziców chrzestnych dziecka.
Następnie pani Iryna zabiera się za „pierogi”. Tak nazwano właśnie warkocze z Jaremczy. Irynka Iwasiuk, która będzie pokazywała tę fryzurę, ma długie i puszyste włosy, takie, jakie kiedyś miała każda Hucułka. Fryzjerka dzieli włosy na kilka części, akuratnie układając każde pasemko w dwa warkocze, które od dołu ozdabia suszonymi kwiatami. Nawiasem mówiąc, można było ozdabiać warkocze tylko kwiatami świeżo zerwanymi lub suszem kwiatowym, który uprzednio był poświęcany w trakcie różnych uroczystości w cerkwi. Stare Hucułki powiadają, że włosy pań, noszących we włosach poświęcone kwiaty, szybko odrastały, nie plątały się, były puszyste i błyszczące.
Kilka zaplecionych wzdłuż głowy warkoczy, złączonych u dołu w jeden – to „grzebienica”. Nazwa pochodzi od tego, że właśnie tak zaplatały się młode Hucułki podczas prac letnich w polu, wśród których chyba najważniejsze było zgrabienie siana. Uplecione w ten sposób włosy łatwo jest schować pod chustką, nie będą przeszkadzały podczas pracy ani opadały na czoło, a dziewczyna będzie mniej się pociła.
Zrobione z jaskrawych nici „kutasy” zdobią „koszyk”. Tak Hucułki zaplatały włosy, gdy nastawały chłody. Na takiej fryzurze łatwo zawiązać jedną, a nawet dwie chusty. „Koszyki” zaplatały także zamężne kobiety, ponieważ wyjście „prostowłosej” do wsi bez nakrycia głowy mogło się skończyć nawet pobiciem. Taka kobieta, wedle wierzeń górali, zsyłała mór na bydło czy choroby na ludzi. „Nasi przodkowie uważali, że jesteśmy związani z tamtym światem właśnie przez włosy, - uśmiecha się mistrzyni huculska. – Dlatego, aby ominąć zło, kobiety musiały nakrywać głowę. Rozplatały warkocze jedynie podczas odprawiania obrzędów magicznych, przyciągając energię nieba i głębin podziemnych.”
Najładniejsze były i pozostają fryzury weselne góralek. Tu ważne jest, by koniecznie zachować tradycje, bo, jak, nie daj Boże, o czymś się zapomni, to i życie może się nie ułożyć. „Aby upleść włosy panny młodej, - mówi pani Marczuk, - kilka kobiet pracowało ze trzy godziny. Najpierw włosy starannie smarowano miodem, aby życie było słodkie, wplatano czosnek, jako obronę przed złym okiem, kawałeczek kołacza, monety, wełnę owczą, barwinek - dla przyszłego bogatego życia, dla dobrobytu. Teraz nieco uwspółcześniam dawną fryzurę, wplatając we włosy panny młodej tylko woliczki (jaskrawe nici), odpowiadające symbolice kolorów tej czy innej wsi. Dla mieszkańców powiatu Jaremcze charakterystycznych jest wiele odcieni koloru zielonego, dla mieszkańców powiatu Kosów – jaskrawo żółte i czerwone etc.”
Na pytanie, jak zaplatały włosy kobiety zamężne, pani Iryna nie może odpowiedzieć zbyt wiele. Mówi, że praktykowano tylko „koszyk” lub owijano włosy dookoła głowy. Najważniejsze, że nasze prababcie wiedziały o mocy różnych ziół, zbieranych przez nie daleko w górach. Włosy, umyte w ziołach, mających magiczną moc, wywierały bardzo duży wpływ na mężczyzn, którzy jeszczcze bardziej tulili do siebie swe gorące i czarujące żony.